sobota, 12 lutego 2011

El Domingo, czyli w kościele w Gwatemali

Jutro "el domingo", czyli niedziela i czas będzie pójść do koscioła. Więc tym razem trochę wrażeń z zeszłotygodniowej mszy.


Kośiół katolicki w centrum San Pedro


Chociaż San Pedro jest niedużym miasteczkiem, to ma aż 20 kościołów, z czego duża część, a może nawet większość jest ewangelickich. Natomiast w centrum na głównym placu stoi duży kościół katolicki, który pięknie można sfotografować na tle wulkanu San Pedro. Wybrałem się na mszę popołudniową o 18-tej, bo nie uśmiechało mi się wstawanie na pierwszą mszę, która jest odprawiana już o 5 rano, a przed południem wolałem pokręcić się z aparatem po miasteczku. Zatem godzina 18 była najbrdziej dopasowana do rytmu dnia.


Tylko Jezus może zmienić twoje życie


Długi, nie za wysoki kościół z płaskim dachem mieści sporo osób. Wypełniony był w całości. Nawet w czasie mszy dostawiano plastikowe krzesełka. Chciałem zająć sobie miejsce na chórze. Wszedłem, ale chyba popełniłem jakąś małą gafę, bo chór zarezerwowany był chyba w całości dla zespołu i śpiewających dzieci. Ale dzięki temu już od początku wiedziałem, że msza nie będzie nudna, bowiem na chórze rozłożona była perkusja, czekała gitara basowa, jakieś organy i cymbały. Przyglądnąłem sie chhwilę i zszedłem na dół, by zająć miejsce w ławce w tylnej części kościoła. Ponieważ przyszedłem dość późno, to większość osób siedziała już na swoich miejscach. Od razu rzuciły mi sie w oczy jednolite stroje kobiet. Siedziały w ławkach, więc widać było tylko to co powyżej oparcia ław. A były to jednolite chusty pozakładane na czarne indiańskie głowy z długimi prostymi włosami, zakrywające ramiona aż do połowy pleców. Wszystkie niemal identyczne, nieezbyt kolorowe, w kontrastowe kostki. Natomiast chyba obowiązkowym strojem młodych chłopców były jeansy i jakaś ciemna bluza lub T-shirt oraz fryzura żelowa.
Msza się zaczęła od wejścia procesji z krzyżem i świecami przez środek kościoła oraz mocnym uderzeniem zespołu. Od razu wypełniło kościół głośne śpiewanie dzieci z chóru i niemal popowe brzemienie muzyki z rytmiczną perkusją i przebijającymi się cymbałkami prowadzącymi melodię. Głośny, chóralny śpiew dzieci zawsze przynosi radość i taką też atmosferą od razu wypełnił się kościół. Na myśl przyszły wspomnienia śpiewu góralskich dzieci dla Papieża JP II. Później zauważyłem, że jednak mało, spośród zgromadzonych osób śpiewa, więc jedynie chór dzieci stwarzał wrażenie, że cały kościół modli sie śpiewem. Cóż, widać na całym świecie w kościele katolickim jest jakiś problem ze śpiewaniem...
Gdy wszyscy powstali, odniosłem wrażenie, że jestem na mszy dla dzieci. I to nie dlatego, że faktycznie w kościele było sporo dzieci i młodzieży, ale dlatego, że na każdego mogłem popatrzeć z góry. Okazuje się, że niespełna 180 cm to wzrost nieosiągalny dla tutejszych ludzi. Nawet mężczyźni są zwykle o głowę lub pół niźsi ode mnie. Z jednej strony fajnie - wszystko ładnie widziałem, ale z drugiej strony czułem, że trochę wystaję i pewnie ci z tyłu ciągle na mnie patrzą. W dodatku chyba jako jedyny w kościele byłem w krótkich spodniach. No cóż, za tydzień będzie lepiej..


Nocny widok na główny plac kościelny


Msza, chociaż klasyczna w swoim układzie, to w wielu momentach dobitnie uświadamiała mi, że jednak jestem w innej kulturze. Już czytanie ewangelii było zaskakujące, bowiem przeczytał je jakiś mężczyzna w języku w ogóle nie przypominającym hiszpańskiego i sądzę, że był to jeden z używanych tu dialektów Majów. Później było standardowe kazanie. Wyglądało na nudne i długie, czyli klasyczne. Ludzie się nieco kręcili, młodzież nie wyglądała na mocno zainteresowaną, a dzieci rozrabiały. Na szczęście ksiądz skończył i po modlitwie nastąpił kolejny akcent spoza moich przyzwyczajeń. Niemniej był bardzo interesujący i wywołał nawet uśmiech na mym licu. Otóż, wyszło bodaj 7 panów zbierać na ofiarę. Niby nic szczególnego, ale zamiast koszyków mieli coś, jakby siatki na motyle: na długim kijaszku na końcu był woreczek. Jedynie to, że woreczek miał na sobie krzyż odróżniało go od siatki na motyle. Dzięki temu panowie obsługiwali całą kilkuosobową ławkę z jednego brzegu i nie musieli kręcić się po kościele zbyt długo. Myślę, że coś podobnego można by wprowadzić w Polsce lub zastosować coś jeszcze bardziej pomysłowego - może jakieś chwytaki czy szczypce wyciągające banknoty z portfeli. Dzięki czemu uczestnicy mszy nie musieli by się rozpraszać, a kościelni sami pobierali by odpowiednią dobrowolną kwotę co łaska.


Wnętrze pustego kościoła


Muszę wrócić jeszcze na chwilę do śpiewu i grania, ponieważ bardzo podobało mi się rozpoczynanie prawie każdej pieśni lub krótkiej śpiewanej odpowiedzi zgromadzenia od charakterystycznego i znanego raczej z koncertów stukania przez peruksistę na trzy lub na cztery pałeczką o pałeczkę. Brakowało jeszcze tylko przed pierwszym uderzeniem w bębny głośnego odlicznia: raz, dwa trzy, cztery! Chociaż przyznam, że po niektórych wejściach kapeli, zwłaszcza na początku mszy, miałem odruch bicia brawo, jak przystało po każdym utworze podczas koncertów muzycznych.
Gdy przyszedł czas przekazać sobie znak pokoju, to uścisnąłem tyle dłoni, że w polskich warunkach odpowiada to 2 miesiącom regularnego uczęszczania do kościoła i standardowego przekazywania znaku pokoju. Jeden z młodych chłopaczków uścinął mnie nawet oburącz, jak jakiś starszy i poważany maestro. Dobrze, że nie nastawił sygnetu do ucałowania. Ciekawostką było, że po mszy, gdy już wychodziliśmy z ławek kilku amigos podało mi grabę (sobie nawzajem również), jak staremu kumplowi na "do zobaczenia", jakby po skończonym wspólnym siedzeniu w barze przy piwie. Myślę, że za tydzień na mszy nie będę już taki zdziwiony i przebije kilka piątek i stuknę parę żółwików z niektórymi amigos.


Takich napisów można znaleźć w cały mieście dziesiątki


Podczas rozdawania komunii włączono duże wiatraki powodując szum i spory ruch powietrza. Wiszące firany zdobiące wnętrze kościoła zaczęły falować, a nawet różaniec na świętej figurce jakby ożył. Jedna z młodych matek zaczęła ubierać nawet swoje dziecko, bowiem wiatraki przyniosły spore orzeźwienie. Później wiatraki ucichły, nastąpiło błogosławieństwo i po mszy wszystkie dzieci ustawiły się w dwóch rzędach na klęczkach wzdłuż głównej nawy, a przechodzący ksiądz kropił je dość obficie wodą i błogosławił. Na wyjście znów zabrzmiała kapela i tak po 1,5 godzinie można było uznać koncert.. przepraszam - mszę za zakończoną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz