I chociaż w ostatnich latach nie bardzo interesowałem się jego działalnością, to jednak zdarzyło mi się być na jego koncercie ze swoim bardziej "współczesnym" zespołem, a jego dorobek z dawniejszych lat pamiętam świeżo do dziś. On przecież dał nam Leonarda Cohena. Od Zembatego poznałem kto to Cohen i namiętnie w liceum będąc grywałem jego kawałki na gitarze. A do dziś mam czarne płyty z piosenkami Leonarda w jego wykonaniu - dwupłytowy album "Ballady" z 1983 roku, "Alleluja" z 1985 oraz limitowane wydanie w niewielkim nakładzie kameralnego koncertu z 1988 roku pt. "More Cohen by Maciej Zembaty - First we take Manhattan, then we take Warsaw, live at his place". A tym tytułowym miejscem koncertu był po prostu dom Zembatego. Tak na tej, jak i na pozostałych płytach zawsze towarzyszył Zembatemu John Porter, nadając charakter muzyczny tym wydawnictwom. Wedle zapowiedzi Macieja z tej ostatniej - "Przy oknie Stanisław Sojka, pod fikusem Bohdan Kowalewski, na dywanie John Porter". Tylko Zembaty mógł tak przedstawić zespół :) A "kanapki przygotowała pani Irenka".. Warto dodać, że Bogdan Kowalewski to basista Breakout, Mannamu i człowiek współpracujący też z Tadeuszem Nalepą. Przy okazji, wspomnę, że w kawałku z autorskiego repertuaru Zembatego pt. "Piosenka o Maruśce" wokalizę w tle wykonuje kto...? Sam Czesław Niemen. Jak widać, Zembaty był ceniony, potrafiąc otaczać się takimi artystami.
Szkoda, że częstotliwość takich wspomnieniowych postów w hołdzie zmarłym wielkim artystom jest ostatnio dość wysoka. Przecież dopiero co wspominałem Gary'ego More'a.
Szukając adekwatnych słów, które mógłbym teraz przytoczyć, wygrzebałem z pamięci i oderwałem od kontekstu takie z piosenki Leonarda Cohena (przekład oczywiście Zembatego, który w dużej mierze razem z Maciejem Karpińskim przełożył niemałą ich ilość):
O tym nie da się zapomnieć
Więc pięść zaciskasz z całych sił
Na twojej ręce nabrzmiewają
Autostrady żył
Trudno będzie przecież Macieja zapomnieć... Doceniam go też za jego wyczyny podróżnicze i ulubienie kierunków wschodnich - Indie, Nepal.
No i cóż jeszcze? Głos Zembatego jest zapewne bardziej znany niż jego wizerunek. Prowadził w Trójce "Zgryz" no i był Maurycym w pisanej przez siebie wspólnie z Jackiem Janczarskim "Rodzinie Poszepszyńskich" - nieźle odjechanym cyklu skeczy z absurdalnym humorem wespół ze wspaniałymi m.in. Piotrem Froncewskim i Janem Kobuszewskim. Dzieci też mogą go kojarzyć (chociaż ówczesne dzieci to już dorośli), bo udostępnił swój głos kotu w serialu "
Zembaty i jego czarny humor, pozwalają zapewne zapytać teraz czy rzeczywiście przekonał się, że w "prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem" i czy rzeczywiście będzie mu dobrze w "pozycji horyzontalnej", gdy przemoczeni ubodzy krewni będą go nieśli na swych ramionach w jego trumience (wojskową, radziecką trumnę o dwa numery za małą kupił będąc w Czeczenii :). Ja wolę jednak pozostawić w głowie wspomnienie po nim tak brzmiące: